Węszyć każdy może...warsztaty z Zofią Mrzewińską

Nela na pomniku psa DŻOK - postanowiła się przywitać:)
1280 km w 3 dni po Polsce - nic trudnego, wystarczy pojechać z Gdańska do Krakowa i z powrotem...

W czwartek wieczorem zapakowałyśmy się do auta - i pojechałyśmy na warsztaty tropowe do Krakowa. 4 i pół godziny i byłyśmy na miejscu i spotkałyśmy się z Sarą i 14 letnią jamniczką Sami. Sami totalnie nie słyszy więc w nocy nawet do nas nie przyszła...narobiłyśmy hałasu i bałaganu, Flora została w Łodzi, a my rano udałyśmy się w kierunku Krakowa.

Nasze wiejsko-miejskie psy doskonale czuły się na krakowskim Kazimierzu ze względu na wszędobylskie zapachy na ścianach budynków mówiące: To ja Felek, byłem tu rano... Mało trawników spowodowało POSZUKIWANIE miejsca na qpę... bo przecież Nela ze wsi nie wystawi 4 liter na beton czy chodnik...pół godziny poszukiwań i JEST:) I dopiero od tej pory możemy zacząć opis zwiedzania Krakowa - dziewczynki bardzo ładnie zwiedzały stare uliczki: KUPA (:))) Meisela, Bożego Ciała - pobliskie synagogi, ogromne ilości turystów i klimat rzymskich zaułków - nagle głód skierował nasze kroki do pierogarni - ale czy wpuszczą z psami??? Owszem, pani zgodziła się na dwa MAŁE pieski - dostałyśmy michę dla psów - Kraków jest przyjazny dla psiarzy. Po wyśmienitych pierożkach z twarogiem, suszonymi pomidorami i bazylią czas na spacer nad Wisłą - jaka była radość, że w końcu jest TRAWA! Jest woda! I płynie! I można się wytarzać, zaznaczyć teren:))))

Sukiennice nam niestraszne!

Smok nie zrobił na futrach wrażenia, jedynie lajkonik był godny uwagi:) Spacer po Sukiennicach z psami wzbudził powszechne zainteresowanie, a siedzący rudy pies na kolankach w Coffee Heaven przyciągnął uwagę japońskich fotografów. Laski były bardzo grzeczne, socjalizacja z koniami też przechodziła bez większego halo.
Wracamy do auta - 40 minut po czasie biletu parkingowego - MANDACIK:)
Nadszedł wieczór i czas na podróż do Radziszowa i Ekopensu, gdzie spędziłyśmy nockę - największym zaskoczeniem było nasze zakwaterowanie - najpierw wiadomość, że śpimy z Malamutem i Staffikiem trochę mnie załamała - zwłaszcza, że był to pokój przechodni. Znając Nelowe podejście do sterczącouchych psów - byłoby bosko:)
Jednak w prezencie dostałyśmy Monikę - najcudowniejszą kobietę świata! Oczywiście potem malamut i staffik okazały się nie być 'straszneeee' - jednak spotkania na świeżym powietrzu mają inny wymiar.
Kolejny dzień to spotkanie z Zofią Mrzewińską - współzałożycielką Storatu - organizacji poszukiwawczo-ratowniczej. Zaczynamy od wykładu, gdzie wszystkie wątpliwości na temat kładzenia śladu są rozwiewane, ale czas na praktykę. Dzielimy się na 2 grupy i zaczynamy warsztaty praktyczne. Nelcia miała zrobić ślad własny z 2 przedmiotami - skarpeta i skarpeta - oczywiście używana:) Ślad kładziemy stópka po stópce - każdy ma inny styl: najpopularniejszy to na BOCIANA.

No i Nelcia wchodzi na 20 minutowy ślad - pani Zofia każe bez komendy - no to my bez polecenia....no i idziemy sobie...na spacerek, myszki, ooo, tu przebiegł zajączek...chodź gonimy...- pani Zofia każe ściągać na ślad - CO MNIE CIĄGNIESZ JAK SĄ MYSZKI!!!!!
Odwracam się i mówię: Nela chodzi TYLKO na POLECENIE. Aha, no to wydaj polecenie. Leci 'szukaj' no i nos do ziemi i ...pierwsza skarpeta, druga skarpeta - dziękuję, nuda, czy mogę wrócić do myszek???  hmmm, jutro ślad obcy!

Następne zadanie na kolejny dzień - ślad obcy. Wracamy do pensjonatu, obiad i wykład o rewirowaniu i śladzie wstecznym. I na pole ćwiczyć. Ślad wsteczny jeszcze jakoś nam wyszedł, ale rewirowanie nie bardzo. Miał być zygzak - znaczy w kształcie zygzaka, a było sobie bieganie po polu i postanowienie, że TRZEBA SCHUŚĆ! Naprawdę, żeby pies rewirował, to JA muszę SCHUŚĆ!

Wpadamy na kolację - Nela je chrupki - same - bez dodatku mleka, kefiru, oleju, mięska...czyste chrupki. Tak wpływa południowy klimat na bawara! A my bigos - najcudowniejszy bigos jaki jadłam - do tego pasztecik i ... BIGOS!

Wieczór kończymy pogaduszkami, wychichrałam się jak nigdy - głównie łzy - ale to GAGI sytuacyjne. Nagle pod stołem pojawiły się łapy i zaczęło się "nelowanie" - więc skończył się dobry nastrój i wszyscy poszli spać. Patrzę na zegarek: 1 - bosko! Wstajemy o 6!
W tym samym czasie dowiaduję się co u Flory: qpa w domu  i zjadła jakiś nawóz z dżdżownicami...ale już zwymiotowała....(BOSKO) Mała się stresowała - to jej pierwsza tak długa podróż od czasu Radomia...

Niedziela
Wstałyśmy o 6.15 - Nela zostaje w pokoju, ja idę chować się w krzakach innym psom. Idę stopka za stopką - "wypadają" mi zwinięte w kłębek skarpety i dalej w linii prostej znajduję sobie miejsce za trawami - dobry punkt obserwacyjny. Mija 20 minut - widzę psa i przewodnika na śladzie - lecą...suczka mija skarpety...ooo... zawraca - jest - pokazuje znalezisko:) Następnie podejmuje ślad i jest, wita mnie - zagubioną - tak się cieszy, że mnie znalazła, że jestem w pokrzywach - ale ponoć to dobrze na krążenie wpływa:)

Idziemy po Nelę, która pozostawiona w świecie kiełbasy zjada nam cały zapas smaczków:))) - plan - ślad w lesie - jednak plan się zmienił i pani Zofia pokazała nam jak trenować łapanie przedmiotu, trenowanie akcentowanie znalezienia człowieka bringselem, Nela znudzona siada .... i nudzi się...i.... zaczyna się kopanie....nie wolno kopać...aha.....to tu pokopię....aha.... to na tego psa naszczekam.... pokopię.....nie pomaga nic - nawet spacer - wszędobylskie ślady ją denerwują i nakręcają - a ja - dlaczego nie tropię??? W końcu czas na rewir na lince - rozrzucam przedmioty - biorę linkę i .... linka przegrzewa mi dłonie i Nela leci na lince-bez linki:))))) Już wiem, PO CO są rękawiczki! Schrzaniłyśmy rewir, Nela nie wie o co mi chodzi, a ja nie wiem, o co jej - jest ciepło, gorąco - zaczyna się (przepraszam za wyrażenie) NELOWKURW w skrócie N-WK:) Kto zna dobrze rudego to wie...

Idziemy do pokoju, N-WK się nasila - obiadek - i najsmaczniejsze "bociany", głupawka się rozwija - część naszego stołu może być spostrzegana jako INNI. Znowu się popłakałam przy jedzeniu!
Idziemy wiązać sadełko i do roboty. Zbieramy futrzaki i idziemy do lasu, będziemy ćwiczyć zaznaczanie przedmiotu - współpraca coraz lepsza - bo Nela nie reaguje na ŻADNE polecenia. ŻADNE oznacza żadne - ani do mnie, ani przyjdź, nie mówiąc o SIAD przy przedmiocie. Zbieram rudego, idziemy poćwiczyć same: siad: PO CO? Siad: tu jest morko, siad: jeju...tu są jeżyny, one kłują...dobra usiądę, jak CI to sprawi przyjemność.

Wracamy do grupy - siad: spadaj! Zostawiam rudą, idę kłaść przedmioty - przy pani Zofii - siad: spadaj, słyszę wyegzekwuj - zaczynam tłumaczyć N-WK i wiem, że na dziś to już koniec naszej pracy. Zabieram futro i idziemy przez las do pokoju....jest świetnie - luzik - relaks - patyczki, piłeczki. N-WK przechodzi. Nela kładzie się spać i chrapie....i wszystko jasne.

Godzina 17 zabieramy nasze ciała do auta, 17:30 wyjazd i uciekamy do Gdańska - po drodze MANDACIK:) Potem Częstochowa karambolik - więc objazd za Częstochowiakiem - potem restauracja pod Złotymi Łukami i spotkanie z Moniką i naszą czarnulą - Mejsi ma miejscówkę w bagażniku...- na pokładzie 3 psy, jedziemy dalej - 21.30 zbieramy Florę z Łodzi - 22:00 wyjazd i z ciężkimi powiekami i głowami na zmianę jedziemy do domu - 2 w nocy - Gdańsk wita nas kroplą deszczu, drugą kroplą, błyskiem i nie jest to flesz foto:) I zaczyna się oberwanie chmury, ale pod moją klatką - koniec ulewy!
Flora nie chce wysiąść, ucieka i chce zostać w aucie:) Świetnie....

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rzecz o posokowcach - problemach i najpiękniejszych wspólnych dniach

Mity i kity #1 - lęk separacyjny - metoda Konga i Klatki

Ubierać czy nie ubierać - oto jest pytanie:)