2460 km z Florką - cz. 1 warsztaty tropowe w Krakowie

Plan przeprowadzania warsztatów tropowych w Krakowie powstał z pół roku temu, następnie przypadkiem doszły kolejne 'kury' tydzień później w Kłodzku i na dwa tygodnie przed wyjazdeem - przyszła niewiarygodna wiadomość o moim stażu w Mantrailing Austria, no to w sumie jak już zjeżdżam w DOŁ Polski... to od razu zapadła decyzja o 'pyknięciu' dodatkowych KILKU kilometrach:)
Stąd podział wpisów na trzy części.
W naszą podróż pojechała Florka - wiem, wiem, zaskoczenie nawet dla mojej mamy - "ale jak to? Florka? Przecież Nela jest pierworodna i dobra w te klocki"
Oj to była trudna decyzja...do ostatniej godziny zastanawiałam się, którego sucza zabrać. Dla serca wybór był trudny, rozsądek nie miał z tym problemów: wybierasz psa, który lepiej znosi zmiany - czyli panna bez ucha.
A zatem nasza pierwsza część wyprawy to Kraków, mieszkałyśmy przy Rynku, w związku z tym wiejski pies cierpiał na niedosyt trawników, nie mówiąc już o luźnej decyzji gdzie by tu zostawić swoją qpę:)
Dodatkowo naszymi współlokatorami były 3 tollery, z którymi całkiem całkiem się sucz dogadywała, no z jednym malusieniutkim wyjątkiem:)
Zajęcia rozpoczęliśmy od spotkania z 3 psami, które nie mogły uczestniczyć w niedzielnych zajęciach, biegaliśmy po krzakach w towarzystwie panów bawiących się dronem i samolotami - ciekawe czy mamy jakiś sekretny film???:)
Pojawiły się Joyka, Neo i Ryfon - patrzę na Joykę - borderkę - skądś znam tego 'ryja', do tego jakieś to spokojne takie - patrzę pańcia wyciąga linkę - linką taka charakterystyczna - czyżby ktoś szył takie same linki jak moje?
A tu się okazuje, że Joyka to siostra Baśki z Łodzi, a linka jest mojej produkcji, tylko pożyczona:) (czyli ryjki podobne i charakterki też:)), Neoś - dorastający młodzieniec, owczarek australijski, working oczywiście - też z rodzaju dziwnych, czyli panujący nad swoimi emocjami i mega kochający swojego pańcia. No dobra, Joyka też strasznie swoją pańcię kocha:)

Ciotka Ilona wypożyczyła Rywkę w ramach testowania czy te tollery mogą z nosem coś zrobić - no i Ryfon nas nie zawiódł - wszystki trzy psy pokazały, że nosy mają, ludzi kochają i chcą ich szukać, trening czekał tylko na przewodników:-P

Po przecioraniu pozorantów i przewodników przez krzaki udaliśmy się do Gabinetu Weterynaryjnego dr Agnieszki Wrony, gdzie rozpoczęła się część teoretyczna, dodatkowo kupa śmiechu, bo z niektórymi się znaliśmy, z innymi nie, ale SZYBKO się poznaliśmy i całe towarzystwo się szybko zgrało.

Nasze sobotnie spotkanie nazwałabym w skrócie: KUPĄ BŁOTA, błoto mieliśmy wszędzie, wszędzie oznacza naprawdę wszędzie!

Błotniste upadkami szybko poruszających się pozorantów przyniosły ogromną ilość śmiechu, dobrego humoru, zwłaszcza gdy dojechała grupa 3 po południu, gdzie już wszyscy wiedzieli czego się można po nas spodziewać:) 
Dodam, że w 3 grupie pojawiła się Basia w ślicznych czystych trampeczkach, z czystymi różowymi sznurówkami i naprawdę staraliśmy się kłaść jej ślady w miejscach "mniej" błotnistych. A co najlepsze, że ta nasza Basia wcale się nie przejęła naszymi warunkami...

Pracowaliśmy nad motywacją, koncentracją na zadaniu, zamykaniem emocji i prawidłowym systemem budowania i prowadzenia psa tropiącego. Były psy początkujące, jak i bardziej zaawansowane, jak zawsze każdy inny wymagający innego podejścia. 

Wpadła do nas flatka, och co to była za flatka z kochająca pańcią (w czystych butach!), która pierwszy raz prowadziła ją na śladzie i pies rewelacyjny, taki nos!!!! 
A pańcia musiała szybko się ogarnąć, bo pies był od razu ZAAWANSOWANY:))))


Spotkaliśmy też psy, którym poprzez tropienie będziemy w stanie pomóc zbudować ich pewność siebie, pracować nad relacjami z otoczeniem i ludźmi, a pracując nad komunikacją psioludzką pokazaliśmy, że niekoniecznie wszystkie psy lubią ludzi - pomimo tego, iż większość przewodników tak myśli.

Pani Coco to nasze psie spełnienie marzeń pracy węchowej - lękliwa, ale tak zdeterminowana w swojej pracy, że i nawet człowieka poszuka - wśród obserwatorów mieliśmy idealnych pozorantów, doskonale znających się na pracy z psami, stąd Coco mogła łatwo się przekonać, że to tropienie jest naprawdę fajne. Po każdym zakończonym śladzie byla z siebie coraz bardziej dumna - uwielbiam patrzeć jak pies się buduje:)
Gończa polska - nawet w deszcz wyszła, pomimo, że nawet ja nie wierzyłam, że Łaga wyrwie się za pozorantem w dżdżystą aurę:) A Tofikowi własnie taka robota się przyda, aby przepracować swoje ludzkie strachy i dodatkowo fajnie się zmęczyć.

Podczas naszej pracy nie wpychamy psów w trudne sytuacje, z którymi nie są sobie w stanie poradzić, stąd z każdym psem pracujemy indywidualnie, zatem zanim nasz zespół rozpocznie pracę, to gadamy sobie, o psie, o życiu, o psie... Przybyła Cookie, która podczas rozmowy miała mieć problemy z koncentracją na śladzie i faktycznie tak było, jednak praca nad motywacją mocno ją zbuduje i już podczas warsztatów "problem" udało nam się wyeliminować - pańcia jednak musi mocniej lineczkę trzymać:)

Wszyscy przewodnicy psów byli niesamowicie zmotywowani, trochę zdziwieni naszym stylem pracy, ciągłym naciskiem na komunikację z psem na śladzie.
Jeden z moich ulubionych cytatów w siarczystym deszczu na koniec niedzielnych zajęć to: "ja muszę to sobie teraz jakoś w głowie poukładać, bo nagle okazuje sie, że tropienie, to nie jest jakaś wiedza tajemną, okazuje się, że to jest takie proste, i trudne...'
Moim największym zaskoczeniem była panna shelciakowa - taki mini piesek, z ładnie wyczesaną sierścią, a tu panna wszystkie ścieżki obleciała, krzaki, złapała wszytkie rzepy i znalazła swojego pozoranta! 
A pańcia jaka dumna i nieprzerażona kolejnym wyczesywaniem:)

Bardzo fajnie było też widać jak przewodnicy, którzy wcześniej ćwiczyli agility dopasowują sie do pracy z psem i wyginali śmiało ciało, tak aby nie blokować psów. Dodatkowo wiedzieli jak zachować się w pracy z psem i im NIE PRZESZKADZAĆ. Pomimo, że niektóre z psów agilitowych często 'pytają' przewodników o drogę - krakowscy tropiciele skupili się na szukaniu zaginionych, a nie rozmowie z niewiele wiedzącym przewodnikiem:)
A naszym ludzkim zaskoczniem byla OLA - Ola stała sobie spokojnie, w płaszczyku i nagle została poproszona o pozorowanie dla bordera Leszka i nagle z grzecznej pani wyszedł WYŻEŁ - wyżeł był najlepszym pozorantem=wariatem i mocno wkręcał pieseczki, zwłaszcza Leszka, ach co to był za ślad! I oczywiście Leszek jest niesamowitym psem, ale ogromną robotę wykonała tu ciotka szarpakiem.

A na koniec?
A na koniec wszystkim było smutno, że muszą rozjechać się po domach i jak tylko zeszlismy z ostatniego śladu - napotkała nas ulewa - i wtedy zaczęły się pogadanki, dłuuugieeee, mokre rozmowy....! 
Tęsknię za Wami KRAKOWIE!

CDN:)




Komentarze

  1. Tylko tyle?! Tu się czeka na dalszą część relacji! :D
    Kumate psy i kumaci przewodnicy, i jeszcze pozoranci...oby każde warsztaty tak przebiegały ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rzecz o posokowcach - problemach i najpiękniejszych wspólnych dniach

Ubierać czy nie ubierać - oto jest pytanie:)

Mity i kity #1 - lęk separacyjny - metoda Konga i Klatki