Z serii: wyprawy z posokowcem - Bogatynia i okolice, cz.1

Udało nam się kilka razy w tym roku 'zaliczyć' urlop, dziś o wizycie w Posadzie, czyli u naszej matki rodzicielki (czyli naszej hodowczyni :))) 
Nasze lokalne wyprawy
Pewnie nie wiecie gdzie POSADA.
Ale Zgorzelec już coś świta... - Niemcy, gdzieś tam.
Ale co mnie najbardziej zdziwiło, że prawie wszyscy znają miasto BOGATYNIA - zawsze mówią, ooo, to tam tam, DALEKO, taki cypelek, tam powódź była.

Tak dokładnie, Bogatynia ucierpiała w 2010 roku z powodu powodzi, a rozmawiając z lokalesami - to tylko taki deszcz był, niestety ilość wody jaka spadła w ciągu 2 godzin przekroczyła średnie opady dla tego rejonu ponad dwukrotnie. 
Niewielka rzeczka.
RZECZUNIA.
Spacer do Niemiec
Miedzianka była sprawcą tej tragedii osiągając ponad 5 metrów głębokości, gdy była dostosowana do 1,5 -2.0. Opowieści mieszkańców są o tyle ciekawe, że nie mogli się dostać przez kilka dni do domu, nie było mostu, komórki nie działały, działała telefonia komórkowa niemiecka, nie było prądu, nie było kontaktu z najbliższymi. 
Gdy dziś pojedziesz do Bogatyni - patrzysz: RZECZUNIA, zdewastowane budynki, runęły ściany wielu zabytków, ucierpiało 277 zabytkowych domów. Wiele z nich z XVII - XIX wieku w konstrukcji przysłupowej zostało rozebranych z racji zagrożenia zawaleniem się ścian.
Nie, Bogatynia nie jest najpiękniejsza, ale mieszkają tam niesamowici ludzie:)

W okolicy spotkacie auta na polskich, czeskich i niemieckich numerach, otwarcie granic bardzo ułatwiło podróżowanie, mieszkańcom bliżej jest jechać przez Czechy do Jeleniej Góry, niż przez Polskę. Ja upodobałam sobie powroty z Czech przez Niemcy, z racji lepszych dróg i atrakcji - choć z niebezpieczeństwem złapania mandatu. 

Pierwszego dnia poszliśmy z młodym na spacer...DO NIEMIEC. W tych okolicach musisz mieć ustawionego operatora sieci komórkowej ręcznie, ponieważ zaraz okaże się, że korzystasz z T-Mobile Deutschland. My poszliśmy na spacer jarem, następnie wzdłuż kolei i nagle okazało się, że widzimy Marienthal zza Nysy Łużyckiej i przy stacji kolejowej na chwilę weszliśmy 'do Niemiec'. Z tą koleją też jest 'dziwnie', bowiem kolej jeździ po polskiej stronie, a jest niemiecka - takie nasze historyczne dzieje. Wchodzisz przez most do Niemiec i widzisz napis: Deutsche Bahn, a przecież to w Polsce te tory:)
Zamek Frydlant

Wróciliśmy jak zaczęło się ściemniać, ani żywej duszy, a my lecimy przez Bratków, dołem do Posady. W Posadzie nie mieszka zbyt wielu mieszkańców, zatem zanieszczyszczenie światłem też jest nikłe. Uhuhuhuuu, wilki jakieś...

Kolejna nasza wyprawa, to Czechy (a przy okazji Polska, a przy okazji Niemcy...)
Młody do auta i jedziemy do Frydlantu - oczywiście wycieczka bez zamku, jest wycieczką straconą - zatem MOCNO polecam zarezerwowanie min. 2 godzin na wejście do wnętrz i poznanie historii tego miejsca i okolicy. Zamek Frydlant to najczęściej odwiedzany obiekt w Czechach, z czasów  gotyckich przebudowany w stylu renesansowym mieści  w pełni wyposażone sale zamkowe, wystawy i z murów można podziwiać widoki na góry Izerskie. Pani przewodnik mówi w języku polskim - hmmm... tam prawie wszyscy mówią w 2-3 językach. Mają tam też maleńki rynek, odnowiony z knajpami czeskimi - MNIAM!
Nieco później poniosło nas ... aaaa może do Polski pojedziemy. Góry Izerskie powitały nas Smerkiem i Czerniawą Zdrój, w której byłam mając 5 lat - nieco się zmieniła...chyba nic nie pamiętam...
Zamek Czocha
Obiad w Świeradowie Zdroju i wracamy do ... Polski, ale przez Czechy. A może jeszcze do zamku Czocha... Do Zamku Czocha jednak nie udało nam się wejść, ale po drodze WIDOKI, INNY ŚWIAT, inne domy, inne konstrukcje i prywatny zamek w rekonstrukcji... 

W końcu decydujemy się wrócić do Polski...przez Czechy...okazuje się, że jesteśmy za wcześnie i nasi gospodarze jeszcze w pracy, więc... hop siup do Niemiec:) 

Do Marienthalu - jednego z najstarszych klasztorów żeńskich na tym terenie. Wpadamy tam z młodym, nikt nas nie wyprosił, Niemcy mają nieco inne podejście do psów, ich obecnosć w sklepach, parkach i knajpach. Sam klasztor zamknięty, ale ogrody i widok na rzekę jeszcze otwarty. Tu też widać znaczniki poziomu wody z powodzi jakie nawiedziły to miejsce. Miasteczko Ostritz, które dzień wcześniej przeszliśmy pieszo już po godz. 20.00 jakby wybiera, pusto, cicho, ani jednego auta ani człowieka na ulicy. Słychać pociąg. Ten polski, TFU, niemiecki :) 
Wracamy do domu, przez Radomierzyce, nikt nie sprawdza dokumentów, mimo, że Niemcy wzmożyli kontrolę, w związku z uchodźcami...

Kolejny dzień po pracy, pojechaliśmy z młodym na spacer, ale tylko mieszkańcy wiedzą gdzie tam jest idealne miejsce na spacer z futrem. Podjeżdżamy nad jezioro, drogi w remoncie, jakieś budowle, w końcu docieramy nad punkt widokowy, jednak nie podoba nam się miejsce 'na spacer' - młody rozwija prędkości godne strusia, więc bliskość drogi elimimuje to miejsce.
Wieża na Landeskrone
Z okolic Ręczyna kierujemy się na Bogatynię, ale przecież NIE GŁÓWNĄ DROGĄ - na skróty pojedziemy - górki, dolinki, pofałdowane drogi, brak dróg i nagle SPYTKÓW - kraina czarów i magii - słodka mieścina, gdzie magii nie uświadczyliśmy, ale widoki piękne. Przez Kostrzynę, Lutogniewice (jakimiś drogami polnymi!!!!) docieramy do Działoszyna. Wszystkie te małe miejscowości to BIEDA, widoczna bieda i mnóstwo opuszczonych przepięknych budynków i przedsklepowych mieszkańców. Tam idziemy na leśny spacer, z jednej strony widok na elektrownię w Bogatyni, ale też widok zapawa dech...WULKAN. Oglądałam ostatnio program na Wszechnicy, gdzie pan profesor Andrzej Kozłowski opowiadał o wygasłych wulkanach na terenie Dolnego Śląska, padła tam też nazwa - Landeskrone... Google powiedział, że blisko... Widok mówi: hej...jesteś blisko, przybywajcie! Zatem jedziemy przez Radomierzyce do Niemiec. 
Pod samym wejściem na trasę nie ma gdzie zaparkować, niemieckie mandaty są nieco bardziej przemawiające do wyobraźni kierowcy, zatem patrzymy jak parkują Niemcy:) 
When in Rome, do as Romans do - i tym sposobem, z okolic czyjejś działki wyruszamy schodkami na wieżę widokową Landeskrone, wygasłego wulkanu na poziomie 420 m. Gdy schody się kończą zdrowy rozsądek mówi: hej. tam jest DROGA, idźmy tą drogą... co z tego, że nieco naokoło...serce wpycha Cię pod górę jakąś wąską ścieżką, mówiąc: DAMY RADĘ (nosz, chyba nie damy!) Młody w swoim żywiole, CIĄGNIEMYYYY. A na samej górze (gdy płuca wróciły na swoje miejsce), widok na Niemcy, Polskę i Czechy:) I zamek!!! Na wieżę młody niechętnie chciał wejść - te schody jakieś takie kręte, ale potem okazało się, że są świetne i można na nich ćwiczyć ciasne zakręty... Ha! Spełnieni! Zamek i wulkan w JEDNYM! Co z tego, że wygasły 30 mln lat temu:)
Trasa do zamku Trosky

Ostatni dzień to czas wyjazdu, ale przecież po drodze można coś zobaczyć. Wyruszamy do Zamku Trosky - piękne dwie wieże, jedyne 55 km, ale trzeba było pokombinować jak nie jechać autostradą, żeby na jeden dzień winiety nie kupować...
Przez mniejsze miasta wyszło ok 70 km i 1,5 h jazdy:))) Taki teren, wąsko, miasta, góry...a na koniec ZAMEK ZAMKNIĘTY, a nie było takiej informacji na stronie, zawiedzeni, idziemy w kierunku auta i wyruszamy do Polski. trzeba tu wrócić:))) I na pewno trzeba tu wrócić na dłużej - CZESKI RAJ czeka! Będziemy tu w marcu....


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rzecz o posokowcach - problemach i najpiękniejszych wspólnych dniach

Mity i kity #1 - lęk separacyjny - metoda Konga i Klatki

Ubierać czy nie ubierać - oto jest pytanie:)